„Cześć Córcia
Jak tam w szkole?
Jakie oceny dostałaś?
A dlaczego czwórka a nie piątka?
A piątki były, ktoś dostał?
No widać nie za bardzo się postarałaś…
Ja to zawsze miałam piątki.
Teraz siadaj i się ucz!”
Taką rozmowę usłyszałam ostatnio na korytarzu przed salą szkoleniową.
Właśnie zamierzałam zadzwonić do mojego dziecka i zapytać, co u niego.
I zawiesiłam się…
Jak często w taki właśnie sposób mówimy do swoich dzieci.
Mamy przekonanie, że im wyższe noty w szkole, tym lepiej nasze dziecko poradzi sobie potem w życiu, w biznesie.
Wmawiano nam, że „ucz się dziecko ucz, bo nauka to potęgi klucz”.
I tego negować nie będę, ale… przyszły mi do głowy dziś takie wnioski.
I pojawiły się dwie różne teorie.
Po pierwsze:
Tradycyjna edukacja.
Tradycyjne teksty.
Tradycyjne zachowania.
Tradycyjni rodzice.
Tradycyjne zasady.
No właśnie, jak to jest, że w tym tradycyjnym modelu, kiedy nasze dziecko w szkole dostaje ze znienawidzonej fizyki „jedynkę”, a z ulubionego angielskiego „szóstkę” rozmawiamy o jedynce.
Robimy z tego aferę.
Postanawiamy teraz dziecko ukarać i kazać mu siedzieć z przeklętą fizyką całymi wieczorami.
Zabieramy telefon, wyłączamy komputer, zakazujemy wychodzić na boisko?
Dlatego, bo w tradycyjnej edukacji, nasza pociecha musi się szybko podciągnąć z fizyki. Korepetycje, dodatkowe lekcje i jeszcze więcej czasu z niezbyt lubianym przedmiotem i codzienna męka.
A angielski?
Cóż, skoro masz szóstkę to nie mamy o czym rozmawiać.
Nie będziemy się tym zajmować.
Radzisz sobie, tematu nie ma.
A może spojrzeć na to nieco inaczej?
Na całym świecie jest tak, że jeśli dziecko jest w czymś dobre to rodzice inwestują w nie w tej materii.
Proponują dodatkowe zajęcia, coachów, trenerów, aby mogły rozwijać się w obszarze swojego talentu i ulubionego tematu.
Aby mogły być po prostu szczęśliwe.
Niestety większość rodziców wyznaje teorię „znęcania” się nad słabością, zamiast pozwalać rosnąć sile.
I czy jakiś czas temu byłam taka mądra jak teraz?
Nie.
Potrafiłam dopytywać, dlaczego tylko czwórka.
Szukałam korepetytorów dla słabości własnego dziecka i tłumaczyłam, że ważne jest…aby…no właśnie… być przeciętnym we wszystkim.
Dziś wspieram moje dziecko w obszarze jego ulubionych tematów, inwestuję w nie czas i pieniądze.
A „przysłowiowa fizyka”, cóż, ważne, żeby zaliczyć.
Nie chcę katować swojego dziecka tym, czego szczerze nie lubi.
Wolę, żeby było zdrowe i szczęśliwe.
Po drugie:
Czytałam ostatnio artykuł, w którym autor pisał o tym, że tak zwani piątkowi uczniowie czyszczą baseny tym, którzy byli w szkole słabi.
Skąd się wzięła teoria mówiąca o tym, że uczniowie, którzy w szkole byli wzorowi, mieli świadectwa z paskiem teraz nie radzą sobie w życiu?
Skąd pomysł, że żeby osiągnąć w życiu coś w szkole trzeba być słabym, mieć niskie noty i najlepiej być łobuzem?
Sama przepracowałam w szkole 12 lat, ucząc dzieci historii i będąc ich wychowawcą.
Zastanawiałam się nad powyższymi pytaniami i rozpoczęłam analizę moich znajomych i byłych uczniów.
Zaczęłam rozglądać się wokół.
I cóż?
Otóż całe mnóstwo z nich miało fantastyczne noty w szkole i dziś świetnie radzą sobie w życiu.
Mają swoje biznesy.
Rozwijają się i idą naprzód.
Są też osoby, które być może nie były najbardziej rozwinięte edukacyjne.
Ich stopnie były raczej w najniższych klasyfikacjach.
Część z nich powtarzała klasę.
I oni też radzą sobie całkiem dobrze.
Mają rezultaty.
Nie mam pojęcia skąd wzięła się teoria mówiąca, że tylko będąc łobuzem i nieukiem można coś w życiu osiągnąć?
Jestem głęboko przekonana, że to zupełnie inne kwestie świadczą o tym, czy dziś mamy dobre życie.
Może to po prostu pewne cechy, nie mające nic wspólnego z wykształceniem powodują rezultaty.
Wierzę, że to nastawienie, determinacja, świadomość swoich sił i deficytów, świadomość siebie, autentyczność to cechy, które determinują tak zwany sukces.
Sądzę raczej, że jeśli w obecnym życiu jesteśmy po prostu sobą, lubimy swoją pracę, czujemy się kompetentni w niej i zwyczajnie działamy, możemy mówić o efektach w życiu.
Wierzę, że to nie noty w szkole, świadectwa i ówczesne opinie na nasz temat determinują nasze życie.
Liczy się to jak potrafiliśmy to wszystko przenieść w działanie i to jak bardzo wierzymy w siebie.
Ale to oczywiście moje własne przemyślenia :)