W ciągu ostatnich dni wielokrotnie zawitałam do naszej stolicy.

 

I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby to, że były to ważne wizyty, a nawet wyjątkowe.

Jednak szczególne jest to, jakie myśli zaczęły omiatać mój prowincjonalny mózg.

 

Doświadczenie nr 1:

 

W ostatni piątek, w hotelu z wieloma gwiazdkami, do którego przyjechaliśmy wiele godzin wcześniej, odbyć spotkania i jak to mawiamy „przyzwyczaić” się do miejsca, zdarzyło się TO po raz kolejny.

Tam, podczas uroczystej gali, odebrałam statuetkę Prestiżowy Produkt Roku 2016 dla Systemu Treningowego Structogram.

 

Sala pełna mediów, fotografów, gwiazd, celebrytów i oczywiście ścianka.

 

Szybki wybór stolika, z miejscem, które zwykle wybieramy w takich okolicznościach.

Sporo znajomych twarzy i „spuszczenie powietrza”…

Środowisko stało się bezpieczne.

 

Skrzypaczka, uświetniająca rozdanie nagród, zespół muzyczny, świetne jedzenie, alkohol.

Mnóstwo ludzi i normalna, przyjazna atmosfera.

Gospodyni dbająca o gości.

 

Wspaniała impreza.

 

Duma.

Radość.

Możliwość nocowania w tym wyjątkowym miejscu.

I co?

I powrót do domu ciemną nocą.

Bo najlepiej we własnym łóżku

 

Doświadczenie nr 2:

 

Dzisiejszy ranek.

Godzina 5.00 budzik wyrywający ze snu.

O 6.00 start ponownie do stolicy.

I… pojawiamy się na miejscu.

 

Ogromny, kilkudziesięciopiętrowy budynek, w samym centrum, z podziemnym garażem, gdzie dokonanie jakiegokolwiek manewru autem kombi stanowi spore wyzwanie.

 

Potem poszukiwania.

Legitymowanie się, karty wejść, podpisy, piszczące na nas bramki, aby dostać się do wind.

Po zlokalizowaniu wind kolejne poszukiwania, która zawiezie nas do celu.

 

Udało się.

Jesteśmy!

Ogromna recepcja o tym świadczy.

 

Teraz już tylko dostać się do sali szkoleniowej i do roboty!

 

Ale cóż, byłoby zbyt prosto.

 

Zatem czekamy na jej otwarcie i dotarcie organizatora.

W tym czasie zostajemy zaproszeni do „wypasionej” firmowej kuchni, w której roi się od bułek, „krosantów”, czekoladowych mazideł, marmolad i innych rarytasów.

 

„Częstujcie się państwo”…

 

Ogromny ekspres do kawy zaprasza, pudło herbat do wyboru.

Tylko dla blondynki ogarnięcie takiego „niebieskiego” sprzętu to spore wyzwanie.

Nasz domowy ekspres wydaje się być zabawką dla lalek.

 

Po decyzji o najprostszej linii oporu zasiadamy z kawą w oczekiwaniu i obserwujemy.

Kolejne osoby zaglądają do „firmowej jadłodajni”, częstując się firmową kawą, sięgając z lodówki (pełnej wyboru napojów) kolejne soki i toczą rozmowy o bicepsach i klatkach piersiowych naszych reprezentantów w piłce nożnej.

 

Windy bezszelestnie śmigają w górę i w dół.

 

Dzień pracy w wielkim mieście się zaczyna…

 

A my siedzący na ogromnych fotelach z własnymi myślami i wnioskami.

 

Szczęśliwie pojawia się nasza wspaniała organizatorka, sala zostaje otwarta i wchodzimy w znane nam środowisko.

 

Akurat sale warsztatowe to coś, co znamy od podszewki.

Pojawiają się pierwsi uczestnicy.

Sprzęt działa.

 

I jazda.

 

Robię to, co lubię, co znam i co daje mi poczucie panowania.

 

I po co ta przydługa dygresja?

 

Teraz siedząc na leżaku w swoim ogrodzie mam kilka przemyśleń i zastanawiam się:

 

  1. Czy to mój zielony mózg ma takie wyzwanie z kompletnie nowymi miejscami?
  2. Czy jako osoba z prowincji mam kompleks dużego miasta?
  3. Czy środowisko i styl życia, który obserwowałam jest mi obcy?
  4. Czy nowoczesność i technika mnie przeraża?
  5. Czy może po prostu wolę inaczej?

 

Mam temat do „pokminienia”.

 

Ale wniosek jeden:

 

Chyba w moim małych, przewidywalnym i znanym środowisku czuję się bardziej sobą.

Stolica przyciąga.

Kusi.

Tam jest biznes i pieniądze.

Wrócę tam z pewnością.

 

Ale, skoro mogę wybierać, wolę „sex” w moim mieście… :)

Jestem sobą – jestem autentyczna! A Ty?