W ostatnim czasie, gdziekolwiek nie spojrzę wszyscy biegają, no dobra, większość biega, ok, przesadzam, niektórzy biegają…

Ze zdjęć w mediach społecznościowych widać uśmiechnięte buzie osób, które o świcie w sobotę rano zrywają się, aby przywitać dzień, jednocześnie „robiąc sobie dobrze”, znaczy, żeby czuć się dobrze :)

Część z nas patrzy na te zdjęcia i myśli sobie: „Qrcze, weekend, można pospać, a im się tak chce, mnie by się nie chciało”. Aczkolwiek z pewną dozą zazdrości, tej ukrytej na samym dole serducha, myślimy sobie, że też byśmy tak chcieli…, tylko nam się nie chce. A przecież to nie tak, ze tylko nieliczni biegają. Przecież budzimy się rano, otwieramy oczy i zaczyna się nasz własny maraton, ten codzienny. W naszych niektórych domach przypomina on niezły sprint. Czasem dystans jest krótszy, bo tylko trzeba rodzinę wyprawić, a potem jest chwila dla siebie. A czasem zasuwamy od rana przez płotki, omijając piętrzące się pod nogami zabawki i inne drobiazgi. Potem znowu speed na drodze, klaksony, zniecierpliwieni wokół, każdy biegnie na czas.

Lubię obserwować takie poranki, szczególnie, kiedy spokojnie spijam moją zieloną herbatę i tego dnia nie muszę uczestniczyć w maratonie.

Często się wówczas zastanawiam, gdzie my tak wszyscy gonimy, dokąd biegniemy i dlaczego w tempie, które nie sprzyja nam samym. Ostatni czas to okres, kiedy w ciągu dwóch miesięcy odeszło, tak na zawsze, przynajmniej w tym świecie, kilkoro moich bliskich znajomych. Większość z nich, o ironio, bliska mi wiekiem.

Pomyślałam sobie, że oni już nigdzie nie biegną, ich budzik już nigdy nie zadzwoni i nie usłyszy: „O cholera, już tak późno”.

Nostalgicznie myślę sobie o co tak naprawdę chodzi w życiu, po co mi to wszystko?

Po co ten bieg, dlaczego muszę znowu jakiś rekord pobić?

Komu to potrzebne?

Czy na pewno potrzebuję kolejnych złotówek, żeby być szczęśliwą?

Żeby czerpać satysfakcję z jazdy nowszym autem?

Ostatnio, jedna z moich znajomych, w rozmowie telefonicznej mówi: „Wiesz, zamówiłam nowe auto z Niemiec, kosztuje 176 tysięcy i muszę teraz więcej pracować”. Pewnie piękna fura i będzie doskonałe samopoczucie, kiedy będzie ją prowadzić i sąsiedzi zauważą i będzie można być dumnym.

Czy to złe, czy ja sobie ironizuję, komentuję?

To nie ma znaczenia.

Przecież to nie moja sprawa. Myślę sobie tylko, jak wysoką cenę ja byłabym dziś gotowa zapłacić, aby wygrać kolejny bieg, aby wejść na podium. A uwierz mi, że przez lata biegałam i uwielbiałam na finiszu poczuć za plecami oddech innych. Dziś już wiem, że najważniejszy bieg to ten, kiedy wygrywam ze sobą, z moim lenistwem, brakiem konsekwencji i wymówkami. Tylko ten bieg mnie obchodzi.

Choć czasem widzę dookoła siebie innych biegnących :)