W ostatnim czasie bardzo modne i popularne są wszelkie szkolenia z zakresu budowania balansu w życiu.

Mówią o tym jak znaleźć równowagę między życiem osobistym i zawodowym.

Jak uzyskać cudowny stan, gdzie potrafimy zarządzać sobą i swoim czasem tak, aby każdy z obszarów życia dostawał tyle samo naszej uwagi.

 

Czyli:

 

  1. Jak być wspaniałą panią domu? Dbać o jego wizerunek, czystość, ład i porządek?
  2. Jak wspaniale wychowywać dzieci, aby stały się one dobrze wychowanymi i oczywiście szczęśliwymi obywatelami świata?
  3. Jak być super partnerką i każdego dnia mieć czas dla bliskiej osoby, dbać o nią, spędzać czas na rozmowach i powodowaniu, żeby ta nasza relacja rosła i była na długie lata?
  4. Jak dbać o siebie samą? Kiedy po czterdziestce waga już tak łatwo nie spada jak wcześniej. Kiedy chciałoby się mieć taką talię jak przed dziećmi. Kiedy na naszej twarzy pojawiają się te dziwne kreseczki przy oczach, na czole i na szyi?
  5. Jak być rasową „biznesłomen”? Jak dopinać z uśmiechem transakcje z rasowymi biznesmenami. Jak być świetną szefową i otwartym członkiem zespołu projektowego?
  6. Jak zaspokoić oczekiwania, często już, niemłodych rodziców. Jak znaleźć czas na herbatę z tatą i zakupy z mamą?
  7. Jak być wytrawnym treserem swojego owczarka i najtroskliwszą panią dla swojego dachowca?
  8. No i jeszcze jak być wspaniałym przyjacielem, babcią, przyjaciółką, wnuczką, powierniczką tajemnic i co tam sobie jeszcze wymyślimy?

 

I mając te wszystkie dylematy, które kołaczą się w głowie nie jednej z nas, natrafiamy na cudowne rozwiązanie: life, work balance.

 

I z nadzieją pędzimy na szkolenie, gdzie wmawia nam ktoś, że da się to wszystko pięknie poukładać.

 

Słyszymy, że możemy spełnić się w każdej roli.

 

Że wystarczy tylko dobrze zaplanować i można to absolutnie wyśrodkować, zbalansować.

 

Przepraszam, ale nie wierzę.

 

Wybaczcie, ale całe moje ciało buntuje się, kiedy słyszę takie opowieści.

Bo przecież, nawet osoba prowadząca to spotkanie jest przez 8 godzin w pracy.

Potem przez kilka kolejnych wraca do domu, całą drogę wisząc na słuchawce telefonu.

Nie rzadko na wysokim poziomie negatywnych emocji i zmęczenia.

 

Po co takie historie opowiadać?

 

Ja wierzę, że każdy z nas jest w stanie sam sobie „zbalansować” siebie w tym obszarze, którego akurat potrzebuje.

 

Na którym chce się skoncentrować.

 

Ot tak po prostu czasem rzucamy się w wir porządków i kilka dni z rzędu tylko to zajmuje nasz czas.

Innym razem każde popołudnie spędzamy z naszym dzieckiem, czy partnerem.

Po to, aby w kolejnym czasie uciec na bardzo długo w samotność i książkę.

A jeszcze innym razem mamy pasję do działania w biznesie.

I kochamy pracować, dużo i namiętnie.

I to nam daje frajdę.

 

Dlatego nie wierzę w opowieści pod tytułem cudowna równowaga.

Ja nauczyłam się kochać moją nierównowagę.

 

To, że czasem ciurkiem przez kilka dni tylko piszę.

 

Czasem spędzam całe dnie w firmie, przy komputerze, w papierach.

 

Innym razem męczę moich bliskich swoją obecnością, troskliwością i dyspozycyjnością, że pytają, co mi się stało :)

 

A jeszcze innym razem obijam się na maxa i tylko śpię, czytam i spaceruję po ogrodzie.

 

I nawet teraz, na kilka tygodni przed szkoleniem z zakresu life-work-balance wiem, że nie będę opowiadać jego uczestnikom o wspaniałych balansach, tylko będę chciała nauczyć ich kochać cudowną nierównowagę i akceptować to, że mogą świadomie wybierać.

 

I już :)